Już tyle czasu upłynęło, ale we mnie to wciąż żywe, i chyba czuję się gotowa, by się z Wami tym podzielić. (Nie pytajcie, czemu zajęło mi to prawie pół roku – powiedzmy, że byłam pod aż tak wielkim wrażeniem…)
Mój jest tekst malowany sercem, zdjęcia są by Kura i Rachela aka Pocahontas, Proxima Centauri znana z mega kosmicznych setów psytrance, goa trance i psychedelic chill, zabierających mnie zawsze na orbitę. Posłuchajcie jej muzyki tutaj i polubcie fanpage. Jest cudowna 🙂 (taaaaak!)
Uwielbiam te festiwale również i za to, że dzięki nim, blisko ziemi, wiatru, wody i ognia poznaję tak wielu wspaniałych ludzi, bez masek, bez murów, bez lęków i uprzedzeń. Dziękuję!
Tym bardziej, że wiem, jak to czasem jest trudno, bez tych lęków i murów. Jakie to potrafi być tymczasowe. A jednak te festiwale mają w sobie coś tak otwierającego, co sprawia, że w tym momencie, w tym towarzystwie, możemy być sobą. I lśnić. Bo po to właśnie tu się wszyscy pojawiliśmy. Nie, żeby się ukrywać. Żeby lśnić, współtworzyć, wspólnie tańczyć nasz taniec. Pozwolić sobie, by po prostu być i bawić się. Tu i teraz.
Ten festiwal kojarzyć będę przede wszystkim z gwiazdami. Z kalejdoskopicznym niebem, tęczowym spektaklem dla moich oczu. Z potęgą, która z tych gwiazd na mnie spływała, w której tańczyłam skąpana. Z nieograniczonością, z rozmachem, z ogromną przestrzenią, której nie mogłam objąć, chowałam się przed nią, uciekałam przed nią. Kocham tak bardzo te chwile, kiedy Źródło w swojej prostocie i swojej wspaniałości objawia nam się czasem. Nawet, jeśli nie da się tego ogarnąć, dziękuję. Za te chwile, które poniosę ze sobą dalej, nawet choćbym połowę źle zrozumiała, a drugiej się wystraszyła. A jednak jest to nie do podrobienia. I może nie do powtórzenia? Wciąż ważne i chciane 🙂
Będę kojarzyć ten festiwal ze świetlistym spektaklem, z magicznymi huśtawkami nad przepaścią, ze wspaniałą pełnią lata, z pulsującym rytmem i różnorodnością, która była tam obecna. Psychedelic trance w swej wyjątkowości nie równa się z niczym innym, a czasem ta odrębność aż doskwiera, ale tutaj, połączeni z techno, byliśmy wszyscy tacy sami, nawet, jeśli część przyodziana w indyjskie szarawary, a druga w bojówki i czarne dżinsy, nawet, jeśli nie wszyscy czuliśmy ten sam “spirit”. Jednak pod stopami ta sama ziemia, nad głowami to samo niebo. Wewnątrz nas, ta sama radość napędzana chwilą. Chwilo, trwaj.
Piątkowa noc była tak napełniona miłością i energią. Wiesz, jak to jest, kiedy wystrzelasz w kosmos wśród swoich, pełna, bezpieczna, zachwycona? Wszystko tak dobrze pasowało do siebie i pojawiało się dokładnie wtedy, kiedy powinno. Gooral na mainie, Red Sun Rising na chillu, dwa zachwyty dzisiejszej nocy. A największy zachwyt, że to wszystko wyszło tak samo z siebie, chociaż tego dnia był nów i wszystko szło tak opornie. Wiesz, jak to jest, kiedy coś ewidentnie ma się wydarzyć? I jaka to przyjemność, podążanie za tym? Tak lekko i właściwie. Dziękuję za tę noc. Tak 🙂 Wam. 🙂
Dziękuję za jedno z mocniejszych przeżyć, na długo wznoszących wokół mnie kurz i śmieci, pozwalającym wszystko powoli posprzątać, jednak niemałym kosztem. Ruszasz kamyczek, a leci lawina. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak ważne jest to, za co się zabieramy. Do dziś nie mogę poradzić sobie z odpowiedzialnością za tę podróż. Wspominam jej absolutną surrealność i nieuchwytność, wagę rzeczy, które tam się wydarzyły i mój brak gotowości na nie. Tak łatwo jest przekroczyć granicę, za którą czai się niematerialny, tajemniczy świat naszych wspomnień, marzeń, traum, nadziei i namiętności. Jak łatwo do niego pobiec, jak łatwo od niego uciec, jak trudno go przyjąć. Jak trudno iść z nim dalej.
Wspominam piękno całego festiwalowego miejsca, artystycznie dopracowanego, profesjonalnie przygotowanego. Tak dobrze było tam się znaleźć, jeść pyszności, poznawać bratnie dusze, wymieniać się myślami, tańczyć, milczeć, odpoczywać przy ogniu lub na sianie, boso, otulona w koce, blisko siebie, blisko ziemi, udekorowana, oświetlona, dopieszczona, dokochana. Kochani Organizatorzy! Naprawdę to była dobra robota.
Wspominam absolutnie rewelacyjny ciepły śpiworek, ciepłe dłonie i słowa, wspaniałą ekipę ze szczecińskiego obozu, która wiedziała co to kiśnięcie ze śmiechu i dżojki a la Snoop Dogg, moją łódzko-olsztyńską bazę pełną magii, chleba i pysznej kawy, wspominam rześkie świty, poranne wpatrywanie się w przestrzeń nie mogąc ogarnąć, co się wydarzyło. Naukę bycia. Tajemnicę. Niepoznane. To, co nasze i to, co tylko moje.
Wspominam ten kulminacyjny i wciąż mój ulubiony goa-set Abu z Psywest Crew: UWAGA, tutaj rozpływamy się, falujemy i wirujemy
(tak, tak, tak!)
I wszystkich Was, moi przyjaciele i sprzymierzeńcy, którzy też tam byliście i tego doświadczyliście.
Już niedługo kolejne lato. (a jeszcze wcześniej Sylwester! Zobacz, jakie zdjęcie z żulem zrobiłam 2 lata temu! Pora na kolejne)
Wszystkie foty: FLICKR
Tekst pochodzi z poprzedniej wersji strony Witaj Słońce i pierwszy raz ukazał się w 2018 roku.