Nadal mieszkam w Twoim dawnym mieszkanku, wiesz? Całe je odremontowałam. Pachnie w nim teraz indyjskimi kadzidełkami, liśćmi laurowymi, wanilią i białą szałwią. Na parapecie stoją Twoje kwiaty, które przycięłam i przesadziłam w nowe doniczki.
Pracuję przez internet. Gdybyś była tu z nami, na pewno też miałabyś swój telefon z internetem jak wiele nowoczesnych babć, i mogłabym w każdej chwili odezwać się do Ciebie na fejsie, a Ty online zaprosiłabyś mnie na niedzielny rosół i placek drożdżowy na deser.
Ciekawe, co robiłaś, kiedy byłaś dokładnie w moim wieku. Czy byłaś wtedy też zakochana? Co sobie myślałaś, kiedy rano wyglądałaś przez okno i na dworze było tak pięknie, jak dziś?
Chciałabym, żebyś wiedziała, że jestem szczęśliwa i bardzo Cię kocham 🙂
Żałuję, że nigdy Was nie poznałam i nie dowiem się, jak bardzo byliście do mnie podobni.
Żyję w świecie, w którym każdy przy sobie nosi portal do wirtualnej rzeczywistości, a nasze numery telefonów, treści smsów, zdjęcia z ostatniej imprezy i adres sklepu, w którym ostatnio płaciliśmy kartą za prezerwatywy, są zbierane przez prywatne firmy i nie wiadomo, co się z nimi dalej dzieje.
To świat, w którym prawdziwe jedzenie i towary wytworzone lokalnie są tak drogie i luksusowe, że mało kogo na nie stać, ale każdy może zamówić sobie naklejki na paznokcie za złotówkę z przesyłką za free z Aliexpressu, który jest w Chinach.
A jednak w tym świecie tak samo pachnie powietrze w słoneczny dzień w lesie, a od drzew bije taki sam potężny wieczny spokój. Życie wciąż pulsuje nieustannymi początkami i końcami i wszyscy jesteśmy złączeni w jednym kręgu życia, pomimo że nie widać tego na pierwszy rzut oka, bo pozamykaliśmy się w domach ze stali i szkła, a fakt posiadania organicznego ciała uznajemy niechętnie i traktujemy jako powód do wstydu.
Jestem ciekawa, co byście na to powiedzieli, gdybyście mogli to zobaczyć. Czy Wasze życie bez technologii było trudniejsze, czy prostsze?
Jak to było – mieć cały czas posprzątane w mieszkaniu i ciastka naszykowane w kredensie na wypadek, gdyby ktoś znajomy wpadł z wizytą – a wpadali na okrągło, bo wtedy spotykaliście się bez ostrzeżenia, bez zapowiadania się przez telefon, bo nikt nie miał telefonu?
Jak to było żyć bez zwiększania zasięgów i marketingu online, bez pomodoro i bez blogów o rozwoju osobistym, w świecie, w którym kobieta 35letnia bez małżonka i dzieci była postrzegana jako ktoś, komu w życiu się nie udało?
Przybywam z ery science-fiction. Jestem od Was wyższa, gładsza i jaśniejsza, i już w tym momencie żyję dłużej od wielu z Was, a wciąż jestem młoda.
Życie tutaj płynie w niewiarygodnie szybkim tempie, panuje ciągłe przetwarzanie wielu informacji naraz, przetwarzanie wszystkiego, analizowanie wszystkiego za pomocą mózgu. Mózg, mózg i jeszcze raz mózg.
Naukowcy szukają sposobu na wieczne życie. Ale szukają w złym miejscu, bo istota życia się nie zmieniła, nie zmieniło się to, co mamy wewnątrz, nawet jeśli zmieniło się wszystko, co na zewnątrz i nic już nie przypomina tych osad w lesie, w których mieszkaliście i w których przychodziły na świat dzieci z mojego rodu.
Zamiast tego naukowcy znajdują boską cząstkę i dowiadują się, że wszystko istnieje tylko dlatego, że to obserwujemy i że każdy z nas zawiera w sobie cały wszechświat w formie hologramu. Ale nie wiedzą, co zrobić z tą informacją.
W powietrzu unosi się smog, po pasmach z betonu śmigają stalowe maszyny, a kiedy gdzieś jest dziko i pięknie, wtedy władze miasta wycinają to miejsce i stawiają tam lśniące biurowce albo pachnące nowością i bogactwem osiedle mieszkaniowe.
W miejskim lesie nie można zbaczać ze ścieżek, to zabronione, ale ja zbaczam, schodzę ze ścieżek i zaszywam się w gęstwinie, a kiedy jest ciepło, ściągam buty i idę boso, bo należę do ziemi, tak jak Wy.
“Więź z naturą” to teraz coś oderwanego od rzeczywistości i traktowanego z pobłażaniem. Ludzie głupio się na mnie gapią, kiedy dotykam drzewa i łączę się z nim energetycznie. Bardziej na czasie jest rozmowa o tym, jakie kto ostatnio kupił sobie kawałki krzemu, metalu i tworzywa sztucznego albo okrycia z ładnie wyglądających sztucznych tkanin o zwiększonej trwałości, albo co sobie wstrzyknął w usta, żeby zamaskować starzenie i wyprzeć fakt, że jesteśmy śmiertelni i nieuchronnie zapadniemy się z powrotem w ziemię.
Czy za Waszych czasów picie i ucztowanie też było tylko sposobem na ucieczkę i na to, żeby przez chwilę nas nie było? Czy róg z miodem wznosiło się do ust, żeby cieszyć się i świętować, że istniejemy na świecie, czy żeby od tego uciec i na to nie patrzeć?
Jak to było żyć w zgodzie z cyklami natury, słońca i księżyca, kiedy po sobie następował rozkwit, gody, owocowanie, odpoczynek i sen, a nie byliście tydzień w tydzień od poniedziałku do piątku wpatrzeni w ekran z cyferkami?
Jak wam się żyło z egregorami utopców, boginek i tych wszystkich chochlików i innych astralnych dziwolągów, jak wam było, kiedy żyliście tak blisko świata duchów, kiedy widzialne i niewidzialne przenikało się i nikt nie twierdził, że to fizyczny świat jest tym bardziej realnym?
Czy w ogóle to prawda, że mieliśmy głęboką mądrość duchową, że wasze, nasze kobiety były Wiedzące, czy jest to tylko wymysł współczesnego internetu, który powstał z tęsknoty za tymi głęboko wrytymi w przeszłość korzeniami, w których poszukujemy drogowskazów i odpowiedzi, i sposobu na osobisty wgląd w naturę rzeczywistości, którego nie dają współczesne wierzenia?
Chciałabym, żebyście wiedzieli, że mimo postępu cywilizacyjnego i tych wszystkich wygód, nadal największą radość daje nam kontakt z drugim człowiekiem, bliskość drugiego serca, słuchanie drugiego oddechu, spojrzenie w kochające oczy, poczucie obecności, zaufania, więzi.
Najbardziej porusza nas krzyk nowo narodzonego dziecka, ostatnie tchnienie starca. Gęsią skórką przejmują nas te rzadkie momenty, kiedy patrzymy na tajemnicę życia i choć przez moment, choć częściowo, możemy się do niej zbliżyć i ją uczcić.
Podróż na Marsa jest na pewno fajnym questem, ale osobiście wolę położyć się na łące z rozpostartymi rękami i nogami, dotykać żywej planety, naszej Matki Ziemi, słuchać grających świerszczy i wdychać zapach świeżej trawy, a w bezchmurne noce wpatrywać się w miliardy gwiazd, z których pyłu jesteśmy zbudowani, które są jak miliardy oczu, przez które obserwujemy sami siebie.
Oddaję Wam dziś cześć, moi kochani Pradziadowie, którzy nie byliście tylko obcymi, odległymi i teoretycznymi postaciami, byliście mną – przez was patrzyła na świat ta sama świadomość, tak samo wpadająca w swoje iluzje i wyrywająca się z nich, tak samo czasem życie niosło was z nadzieją jak na skrzydłach, czasem z płaczem ryliście twarzą w piachu. A czasem wybuchaliście szczerym śmiechem.
Tak samo łączyliście się w pary w młodości, a lata później z miłością gładziliście zmarszczki na swoich twarzach, widzieliście ukochanego partnera w potomstwie, młodym pokoleniu, które wasze geny odbijało w nieskończoność niczym kosmiczne echo i niosło je dalej i dalej poprzez wymiar czasu, aż do miejsca, w którym ja jestem.
Na zawsze jestem częścią Was i dziękuję, że mogę nią być.
Tekst pochodzi z poprzedniej wersji bloga Witaj Słońce i pierwszy raz ukazał się w 2017 roku.