Tydzień temu, choć koniec zimy lekko daje mi się we znaki, spakowałam swe manatki i udałam się do Gdańska na Konwent Wiedzy Alternatywnej. To cykliczne wydarzenie przyciąga ludzi z całej Polski, zainteresowanych odrobinę mniej popularnym spojrzeniem na rzeczywistość, naukę, rozwój wewnętrzny, magię i tajemnice tego świata.
Uwielbiam klimat tego konwentu. Luźny, jasny, przyjazny. Kiedyś myślałam, że w takie miejsca muszą jeździć sami nadęci, wielce uduchowieni dziwacy, gotowi mnie pouczać, jak żyć. Ale właściwie wszelkie pouczanie innych i stawianie siebie wyżej od nich to ten sam mechanizm, pułapka ego, bycie zamkniętym w jakimś swoim schemacie. Chodzi o to właśnie, by ten mechanizm wyłączyć, wyrwać się z tej pułapki i pozwolić sobie i innym – być sobą, żyć tak, jak się nam podoba i to nasze życie kochać. I właśnie na spotkaniach tego typu ludzi, którym się to udało lub są na dobrej drodze, jest jakoś więcej, niż gdzie indziej.
Nawet spotkanie z jedną taką otwartą, swobodną osobą może być niezwykłe, a na pewno jest bardzo przyjemne. Wyobraź sobie teraz, że takich osób zbiera się w jednym miejscu kilkaset. Jaka to jest energia. Trudno Ci sobie to wyobrazić? Nie tylko Tobie. Mogłoby się zdawać, że tak niszowe wydarzenia nie mogą cieszyć się dużą frekwencją. W końcu bądźmy poważni, trzeba dorosnąć, zająć się prawdziwym życiem.. itd.
Program imprezy był po brzegi nabity warsztatami i wykładami o tematyce od konkretnej wiedzy naukowej – dietetyka, psychologia, edukacja alternatywna – poprzez jogę, taniec spontaniczny, różnorodne medytacje, techniki zarządzania emocjami i pracy z ciałem – aż do typowej ezoteryki typu kryształy i numerologia, absolutnie nic im nie ujmując. Właściwie niezależnie od wysokości odlotu i położenia statku kosmicznego, każdy obecny na tej planecie kosmita mógł znaleźć coś dla siebie. No, może mogłoby być więcej szamanizmu, ale od tego są inne imprezy.
Choć sama miałam przyjemność spać jak panisko w wielkim łożu w Sopocie (dzięki wszechświatu za sprzyjające okoliczności!) to doceniam wyobraźnię przestrzenną ludzi, którzy byli w stanie ułożyć się na każdym skrawku powierzchni płaskiej dostępnej na imprezie i jeszcze zasnąć. Sale sypialne cieszyły się wielkim powodzeniem wśród osób, które pierwsze je wypatrzyły i zaklepały tam sobie miejsce. Miało to swój urok. Chyba, że akurat ktoś na sali głośno chrapał. To wtedy nie 🙂
Mój faworyt? Sama nie wiem już, co mi się tam najbardziej podobało. Czy sobotni blok koncertów i medytacji, w których coraz głębiej się zanurzałam, aż do roztopienia w wieczornej drzemce w magicznej atmosferze… Czy niedzielne wydawanie głosu, granie i tańczenie przy dźwiękach bębnów, grzechotek i innych przeszkadzajek… A może te wszystkie wykłady, gdzie można było zalegnąć na krześle i zasłuchać się w tym, co chcą nam z serca przekazać dobrzy ludzie o gruntownej wiedzy na tematy wszelakie? Chyba najbardziej polubiłam panów tresujących Matrixa wraz z ich mega fajnym medytacyjnym koncertem. Ale byłam wszędzie i chłonęłam. Za wszystko dziękuję 🙂
I choć doszłam do wniosku, że ewidentnie, pośród wszystkich moich kosmosów, lubię mocno stać na ziemi i czasem moje spojrzenie bywa nieco sceptyczne, szczególnie, kiedy wokół słyszę już tylko o wszechogarniającej miłości obejmującej całą naszą planetę… to cieszę się na maxa, że byłam, mogłam wziąć w tym udział, zobaczyć twarze znajome i nieznajome, cieszyć się różnorodnością i wolnością wyrażania siebie, obserwować, dzielić się i doświadczać 🙂 I do zobaczenia.
Byłeś tam? Podziel się wrażeniami 🙂 Nie byłeś? A chciałbyś pojechać?
Tekst pochodzi z poprzedniej wersji strony Witaj Słońce i pierwszy raz ukazał się w 2017 roku.