Kiedyś spotykałam się z jednym katolikiem. Takim zagorzałym i turbokościelnym – bez urazy dla nikogo. To, co teraz najbardziej wspominam z tamtego czasu, to wrażenie ciągłego rozjazdu naszych światów. Tak, jakbyśmy byli od siebie oddzieleni jakąś międzywymiarową szybą. Punkty widzenia, z których oboje patrzyliśmy na życie, znajdowały się pozornie blisko siebie – bo oboje byliśmy na swój sposób zainteresowani tym, co kryje się pod podszewką trójwymiarowej rzeczywistości – a jednak o lata świetlne od siebie.
Oczywiście miałam nadzieję, że pewnego dnia jego coś olśni i zobaczy świat z mojego punktu widzenia. Założę się, że on miał identyczną nadzieję. Ściślej mówiąc, oboje uważaliśmy, że ten drugi punkt widzenia jest błędny i ułomny; że to ten nasz jest właściwy, i to drugie w końcu to dostrzeże, a wtedy będziemy mogli nareszcie przestać nieustannie ze sobą walczyć. On któregoś razu pojedzie ze mną na festiwal psytrance i o wschodzie słońca przeżyje autentyczne duchowe doświadczenie; ja kiedyś nagle padnę na kolana w kościele i opromieni mnie łaska Pańska. (Najzabawniejsze byłoby, gdybyśmy się tak zamienili jednocześnie, nie?)
Nie było na to szans, nasze rzeczywistości były równoległe do siebie i nie potrafiły się spotkać, nie stając się jednocześnie niewyczerpanym źródłem triggerów, kłótni i poczucia odrzucenia i niezrozumienia.
Jest to stały motyw w historii ludzkości. Powtarza się niczym odbijające się w nieskończoność lustra wzdłuż i wszerz ziemskiego globu od zarania naszej cywilizacji, wszędzie tam, gdzie istoty ludzkie próbują dogadać się ze sobą.
Pierwszą rzeczą, jakiej dowiadujesz się na psychologii, jest że każdy z nas ma swoją własną rzeczywistość. Już w momencie, gdy nasze zmysły zbierają dane, to nasza uwaga wybiera na dzień dobry te, które najbardziej nam “pasują” do obrazka, który już posiadamy. Później te dane są rozkładane na czynniki pierwsze i składane ponownie do kupy, w sposób jaki PASUJE naszemu mózgowi.
Już w tym momencie możemy widzieć i słyszeć coś nieco innego, niż ten dziwny koleś obok nas! A jeszcze trzeba to przefiltrować przez nasz sposób myślenia, nasze życiowe doświadczenia, nasze przekonania, a nawet to, czy dziś nie wstaliśmy czasem lewą nogą. I potem zrobić tak z całym naszym życiem.
Wychodzi na to, że nawet pary żyjące razem w zgodzie to są dwa wszechświaty. A co dopiero ludzie prezentujący jakieś skrajnie różne poglądy.
Kiedyś za dzieciaka zastanawiałam się, czy każdy tak samo postrzega kolor zielony, no bo jeśli dla kogoś ten kolor w rzeczywistości jest czerwony, jeśli ma jakoś pozamieniane to miejscami i widzi trawę jako czerwoną, a krew zieloną – to właściwie nie ma jak się tego dowiedzieć. Teraz widzę, że to idzie jeszcze głębiej. Tak naprawdę to tutaj nie ma tych wszystkich kolorów, może wiesz? Jest tylko światło o różnych długościach fal. My widzimy tak. Psy widzą inaczej. Kolibry widzą kolory, które dla nas nie istnieją. Kto ma rację?
Wydaje nam się, że tu istnieje jakaś obiektywna zewnętrzna rzeczywistość, którą wszyscy sobie oglądamy i ci, co ją tak beznadziejnie interpretują (czyli skrajnie inaczej niż my), to muszą być jacyś debile, nie?
Tymczasem my w ogóle nie widzimy tego, co tu wokół jest, tylko naszą opowieść o tym. To, co być może istnieje naprawdę, to masa wirującej energii, latających tam i z powrotem fal i cząsteczek, którym MY w naszych głowach nadajemy znaczenie i wytwarzamy sobie pewną pozornie stabilną “rzeczywistość”.
A ponieważ wszyscy odbieramy ją w miarę podobnie, to założyliśmy, że ona jest dla wszystkich taka sama. I że istnieje jeden właściwy sposób rozumienia jej.
I w ten sposób skazaliśmy się na całe wieki bezskutecznej walki ze wszystkimi o to, kto ma rację, a kto się myli. Walki okupionej – dodajmy – wieloma życiami i latami cierpienia, ponieważ wojny o światopogląd to te najokrutniejsze i najbardziej zacięte.
W świecie wszechobecnych względności naprawdę trudno stwierdzić obiektywnie, że coś w ogóle “jest”, chyba, że dodamy do tego układ odniesienia – a co dopiero że jest JAKIEŚ. “Kowalski jest głupi”, no dobra ale czyim zdaniem, według jakich kryteriów? “Ostatnim razem, gdy widziałem Kowalskiego, nie zachowywał się według mnie zbyt inteligentnie, ponieważ nosił koszulę w zębach.” Subiektywność! Jeden prosty szczegół.
(Fajnie pisze o tym Robert Anton Wilson w “Psychologii kwantowej”.)
To jest solidny przełom, uświadomienie sobie tego, ponieważ po pierwsze likwiduje podłoże tak wielu konfliktów, że aż zakrawa to na magię. Dosłownie patrzysz i nie wierzysz, bo wszyscy wokół nie są twoimi wrogami, nie wymagają leczenia psychiatrycznego, nie należy ich nigdzie zamykać, oni po prostu generują sobie swoją wersję świata, tak samo jak Ty!
To wymaga jedynie na tyle silnego poczucia własnej wartości, by nie czuć się zagrożonym tym, że ktoś ma inną rzeczywistość. Tym, że za cholerę nie potwierdzi nam naszej, nie przyzna nam racji, bo jej nie widzi, bo akurat zamiast zielonego widzi czerwony i chuj, i nic z tym nie zrobisz. Czy jesteś wystarczająco pewna siebie i osadzona w sobie, czy na tyle cenisz swój świat i swoją kreację, by nie przeszkadzało ci to, że dla kogoś nie ma ona znaczenia?
I czy koniecznie musisz mieszać się w te światy, które nie są Twoje? Musisz wsadzać tam nos i zaprowadzać swoje rządy, ustanawiać swoje zasady? A po co Ci to potrzebne? (tak, tak – ja też to znam!)
A po drugie, to dotyka jedynego, co mamy na sto procent wspólnego. W końcu na tym podłożu możemy się jakkolwiek zobaczyć.
Wszyscy jesteśmy w posiadaniu perfekcyjnych biokomputerów wytwarzających poczucie rzeczywistości – ba, do pewnego stopnia, na pewnym poziomie my nimi “jesteśmy”. Dlatego tak silnie identyfikujemy się z tymi stworzonymi przez nas światami, że czasem jesteśmy gotowi zginąć za nie.
Każdy z nas odbiera nieco inną wersję 3D. Do tego każdy z nas w inny sposób tę wersję później odczuwa i przetwarza. Tyle wielobarwnych historii, co istot ludzkich na świecie. Jedne ogniste i temperamentne, inne chłodne, jakby za szybą. Jedne do bólu racjonalne i przemyślane, inne poetyckie, intuicyjne i czujące.
Ale pod spodem tych komplikacji, w głąb tych cząstek elementarnych i potencjałów kwantowych, mamy Świadomość, która patrzy, przeżywa, JEST.
I widzimy, że – chociaż w większości przypadków moja historia nie pokrywa się z Twoją – to mamy coś wspólnego. Właśnie tę unikalność naszego doświadczenia. Tę jego wyjątkowość. To, że koniec końców jest ono aktualne i prawdziwe tylko dla nas i z nikim nie możemy się nim podzielić ani zamienić, nawet, gdy bardzo, bardzo chcemy.
To, że tak naprawdę – pod tymi wszystkimi przekonaniami, historiami, również ranami – w większości chcemy dobrze. Gdzieś na końcu tego całego pierdolnika chcemy spokoju, miłości i akceptacji, chcemy żeby się ułożyło, nawet jeśli już dawno zapomnieliśmy, jak to jest. Chcemy móc podążać za tym, co jest nasze, spełnić się jako ludzie, zostawić coś po sobie. Chcemy, żeby nasze życia były dobre i warte przeżycia, nawet jeśli każdy z nas inaczej to rozumie.
Mało kto chce z wyboru walczyć o coś, czego nie da się wygrać. Po prostu nie wiedzieliśmy.
Moglibyśmy spotkać się tam kiedyś. Byłoby fajnie, co?