Kiedyś byłam silna.
Bez kitu, pamiętam ten moment 6 lat temu, kiedy zorientowałam się, że coś jest nie tak z ciążą. Leżałam na dywanie i mówiłam sobie: przetrwałaś kiedyś związek przemocowy, przetrwasz i to. Jesteś twarda. Jesteś silna. Dasz radę.
Przeszłam przez to twarda jak skała, jak sztaba z żelaza. Jak kurde żelazny robot. Nic się nie stało, Dorota nic się nie staaaa-łooo…
Ciężkie, co? No tak. Moja historia. Trochę tego było.
Dlatego wiem co piszę, bo wiem jak to jest być w czarnej dziurze. To dotyczy tak wielu z nas. Ale po nikim jakoś tego nie widać, nie?
Przywdziewamy taki pancerz, pod którym kuli się nasza delikatna istotka, miękka jak ostryga.
A na twarz pogodną maskę. Jest ok, spoko. Napijmy się. Hej!
Albo, jak nie pijesz, to: Pomedytujmy! Ucieczka w duchowość to też jest częsta sprawa, serio.
Ciężki jest ten pancerz, te maski wszystkie. Nie ma siły tego dźwigać. Za to dźwiganie trzeba zapłacić, czasem słoną, gorzką cenę.
Tracisz kontakt z własną wrażliwością, wydaje się, że jak na nią pozwolisz, to już po Tobie.
Cały ten obraz, jak to wszystko powinno wyglądać, zupełnie zasłania to, jak naprawdę się czujesz.
Można depresję zaliczyć albo nałogi, a myśli samobójcze to już na bank.
O jak to dobrze wypuścić to wszystko z rąk i pozwolić, żeby się roztrzaskało w drobny mak.
Wszystkie te skały, całe te zwały betonu odgradzające nas od samych siebie. Dość!
Całe te wylewające się emocje, huragan, powódź, podtapia, zapiera dech.
Wydaje się, że to ty się rozpadasz, ale właśnie nie. To nie byłaś ty.
Ty jesteś pod spodem i obserwujesz.
I kochasz.
Teraz nie muszę być silna, bo mam swoje źródło mocy.
Płynę na swoich wewnętrznych falach jak leciutka łódeczka. Przygina mnie do ziemi, to leżę. Potem się podnoszę.
Na moim podwórku jest pełno maków, one też tak mają. Deszcz pada – to ledwo je widać. Rano idę, patrzę – rozłożyły się wszystkie, uśmiechają się. I ja się uśmiecham.
Mam w sobie bazę, mam na czym się oprzeć. Jak nie miałam, to musiałam się usztywniać od zewnątrz.
Baza jest w sercu. Wydaje się, że tam jest mało miejsca, jak dwie zwinięte pięści max. Ale tam jest cała nieskończoność, tam jest tyle światła.
Zawsze tam jest tak prawdziwie. Ludzko jakoś. Można sobie pożyć. Można się ukochać. To taka prawdziwa miłość, co nie boli.
Trochę się pośmiać, trochę bo jest fajnie i wesoło, a trochę z absurdów, tych komediodramatów, co wyskakują czasem, jakby ktoś wajchę przełączył. A ja ją przełączam z powrotem, hyc! A czasem się zapominam.
Zupełnie nie jest idealnie. No i co?
Żyję, oddycham, miękka, lekka, podatna, wrażliwa, żywa.
Jest fajnie, polecam.
I kocham 🙂