Dzisiejszy tekst będzie o ludziach inteligentnych, czyli bez wątpienia o mnie i o Tobie.
No dobra – ze mną bywa różnie – czasem sama przed sobą przyznaję, że jestem głupia, przestaję myśleć i idę się głupio pośmiać. Ale o Tobie!
Mogłoby się zdawać, że kiedy jesteś inteligentny, to masz już z górki – pieniądze, miłość, życiowa pasja – świat stoi przed Tobą otworem.
A jednak my, zdawałoby się – inteligentni ludzie, sami sobie wszystko psujemy naszymi mózgownicami, pracującymi na zbyt wysokich obrotach. I bywa, że pomimo sprzyjających okoliczności nie potrafimy być szczęśliwi. Dlaczego?
Trybiki obracające się przez cały czas, niemalże całą dobę, przetwarzające wszystko, co się wydarzyło, a nawet to, co się nie wydarzyło. Znasz to?
“Myślę, więc jestem” – powiedział Kartezjusz, ale tu się akurat moim zdaniem mylił, bo im więcej myślenia, tym mniej miejsca na bycie.
Wyobraź sobie Twoje istnienie jako czyste niebo, a myśli jako przepływające po nim chmury. Puszyste obłoczki są piękne, ale kiedy robi się ich zbyt wiele i zasnuwają całe niebo, można niechcący zapomnieć, że ono tam za nimi w ogóle jest. Ba! Może nawet się rozpadać.
W taki sposób nadmiar myśli może sprawić, że radość życia ustąpi miejsca wyciąganiu pierwiastka kwadratowego z każdego wypowiedzianego słowa, przetrząsaniu wspomnień całego życia na zmianę z próbami przewidzenia wszystkich wersji przyszłości. Zamiast delektować się tym, co się dzieje wokół Ciebie, zaczniesz wpadać w spirale myślowe, dzielić włos na czworo i dopatrywać się dziury w całym. Zakład, że ta dziura się pojawi?
Lubię pytanie “dlaczego?” bo lubię rozumieć, ale ciągłe pytanie “dlaczego?” bardziej przeszkadza, niż pomaga. Przeszkadza płynąć z życiem, otworzyć się na to, co jest.
Dla mnie zbawienna jest codzienna porcja wyciszenia. Delikatne i stanowcze odsuwanie rozkmin trzeciego stopnia, gdy tylko widzę, że się pojawiły. Zaufanie w większym stopniu własnej intuicji, wsłuchanie się w mój wewnętrzny głos i w moje ciało.
Analizę zostawmy na okoliczność problemów natury technicznej, sytuacji biznesowych, decyzji finansowych i intelektualnych dyskusji przy winie o czwartej nad ranem. Wtedy się przyda!
Wiesz, czego chcesz i nie zadowolisz się byle czym. Problem pojawia się, jeśli to, co sobie wymarzyłeś, jest tak idealne, że aż nie istnieje naprawdę. To, jak inni ludzie i wydarzenia ani myślą dostosowywać się do naszych wygórowanych oczekiwań, to jak sprytnie wymykają się z naszych schematów, nieustannie mnie fascynuje.
Trudno rozkoszować się życiem, kiedy wciąż to, co jest, nie wystarczy; kiedy jeszcze tyle musisz poprawić, zanim pozwolisz sobie być szczęśliwym. Zawsze znajdzie się coś, co nie jest tak, “jak być powinno”.
Nie wiem, jak dla Ciebie, ale dla mnie piękno tego świata opiera się właśnie na jego niedoskonałości, na tym, że gdy na jednym końcu coś powstaje, na drugim się rozpada; na nieskończonym tańcu tego, co się nam podoba, z tym, co się nie podoba. Czy szczęście nie jest właśnie sztuką kochania i doceniania właśnie takiego nieidealnego życia?
I wcale nie zachęcam, żeby teraz popadać w drugą skrajność i z rezygnacją i biernością brać wszystko jak leci, nawet jeśli ani trochę nie jest w naszym stylu albo jest dla nas szkodliwe.
(Tym bardziej, że o dziwo, są osoby, którym udaje się popaść w obie te skrajności naraz! Krytykują wszystko, bo jest nie dość dobre, a jednocześnie zgadzają się na cokolwiek, byleby tylko było. Jak w takiej sytuacji można być z czegokolwiek zadowolonym?)
To lekcja akceptacji tego, czego nie można zmienić, zmiany tego, czego nie można zaakceptować, oraz, co najważniejsze, odróżniania jednego od drugiego. Odrobiona?
Czy Ty też wpadasz w pułapkę ciągłego samodoskonalenia i dążenia do lepszej wersji siebie, bo ta, która jest teraz, jest nie do zaakceptowania? Czy przy najdrobniejszym potknięciu zalewa Cię fala bezlitosnej samokrytyki?
Znasz “Przygody Misia Klopsa” na fejsie? Uwielbiam Klopsa, tak dobrze go rozumiem. A “Bohater”? To nie depresja, to śmiech przez łzy z tego, co tak dobrze nam znane. Czasem mam wrażenie, że dostajemy to gratis razem z naszą kulturą, przesyconą winą, wstydem i brakiem miłości własnej, podstępnie utożsamianej z narcyzmem, żeby nikt się na nią nie chciał skusić.
Jak trudno rozwinąć skrzydła i wzlecieć, kiedy masz ciągle do nogi przywiązany ten odważnik 10 ton wypełniony wstydem z powodu urodzenia się sobą.
A im większa inteligencja, tym bardziej boleśnie widzimy te nasze niedoskonałości, które tak jesteśmy chętni w sobie piętnować.
Nieustanna praca nad sobą, przerabianie kolejnych lekcji i obieranie sobie kolejnych celów – nie mówię, że to coś złego. Pozwala nam poruszać się naprzód. Ale czemu miałoby to przysłaniać fakt, że już teraz, w tym momencie, jesteś zupełnie w porządku? Właśnie taki, jak masz być. I takiego też można cię kochać, a przynajmniej trochę lubić 😉
A jeśli w jakimś okresie życia nie masz siły czy ochoty pracować nad sobą, chcesz na chwilę odpuścić – czy to źle? Zobacz, znów jesteś w głowie, osądzasz, rozkminiasz; zobacz jak łatwo jest stać się swoim własnym katem, i swoją ofiarą przy okazji.
To co? Odpuszczamy na trochę? Trzy, czte-ry.
Chodźmy zamiast tego na spacer, las tak pięknie pachnie 🙂
Więc w życiu chodzi tylko o jedzenie, spanie i rozmnażanie? Nie, to nie może być wszystko. Musi się za tym kryć coś więcej, a Ty dowiesz się, co. Wyciśniesz życie jak cytrynę aż do ostatniej kropli.
Kto, jak nie Ty, miałby odkrywać dna oceanów i eksplorować przestrzeń kosmiczną? Któż inny miałby dostać nagrodę Nobla w dziedzinie zgłębiania sensu naszej egzystencji?
Jednak zamiast tego odkrywasz, że codzienność to żmudna robota. Że ciągle trzeba w pocie czoła myć kibel i zmywać brudne gary, użerać się z trudnymi klientami i niedochodzącymi mailami, na każdym kroku spotykać się z bylejakością i miernotą. Twój nieprzeciętny potencjał intelektualny marnuje się na syzyfowe zmagania z jakąś bandą idiotów, bezskuteczne próby wytłumaczenia czegokolwiek komukolwiek, walkę z wiatrakami i z zapychającym się zlewem.
Czasem chciałbyś być głupszy, żeby tego nie widzieć; ale czujesz się, jakbyś był z innej planety, stworzony do innych celów. Jakbyś skazany był na wołanie na puszczy; na poszukiwanie sensu życia w bezsensownym świecie.
Ale przecież życie składa się właśnie z codzienności. Każdego dnia masz do dyspozycji garść małych momentów, które możesz na różne sposoby upiększyć, uprzytulnić, ukochać. To z nich wykluwają się większe zdarzenia, które prowadzą do jeszcze większych.
Wszystko zaczyna się od tego momentu, kiedy wstajesz rano i albo niczym Adaś Miauczyński pogrążasz się w beznadziei swojego żywota, albo… robisz zwyczajne pyszne śniadanie, zwyczajnie całujesz w ramię wybrankę swojego serca, odpalasz kompa i zabierasz się do pracy nad tym, co zupełnie zwyczajnie kochasz.
Zwyczajnie-niezwyczajnie.
To podobno potwierdzone info, że bardzo inteligentni ludzie nie potrzebują aż tak się socjalizować, jak większość z nas. Może to dlatego tak często są aspołecznymi dziwakami, którzy włóczą się wszędzie sami, robią wszystko po swojemu i nigdy nie wiadomo, o co im chodzi.
Ale – litości! Każdy lubi wkręcić się w pasjonującą rozmowę, móc otworzyć się przed kimś. I każdy lubi napotkać na swojej drodze istotę, która będzie wiedziała, o czym on mówi. Która po prostu go zrozumie.
Z którą można robić razem te wszystkie rzeczy, które nas fascynują. Której można pokazać nasz świat, i która z zainteresowaniem będzie chciała go odkrywać. I której świat również będziemy chcieli poznać.
I która będzie wiedziała, jak to jest – być wśród ludzi i czasem zupełnie nie potrafić znaleźć z nimi wspólnego języka.
Wszystkie zdziczałe i nietowarzyskie, a często również introwertyczne odludki, które wychodzą z imprezy i jadą do lasu. Wszystkie dziwolągi z innej bajki, wszystkie stwory głodomory i ptaki nieboraki – przybijam Wam piąteczkę.
Na szczęście jest nas wielu, a podobne przyciąga podobne, więc jest szansa, że znajdziemy się wzajemnie!
Nie jesteś sam. Nawet, jeśli tak się czujesz. Choć żeby to dostrzec, trzeba czasem jednak wyjść z pieczary samotnika, rozejrzeć się dookoła, a może nawet trochę uśmiechnąć do ludzi 🙂
Pamiętasz “Piękny umysł”? Tak! To właśnie my – inteligentni ludzie – częściej zapadamy na zaburzenia psychiczne. Nieprzypadkowo geniusze często okazują się cierpieć na schizofrenię czy chorobę dwubiegunową. Miewają też depresję, bywają alkoholikami. Działanie umysłu wciąż jest dla nas tajemnicą. Być może coś za coś?
Oczywiście do nas należy decyzja, czy to w ogóle oceniać, bo sama znam kilku mega sympatycznych rasowych wariatów z żółtymi papierami i uważam ich za wspaniałych ludzi. Każdy z nas ma własną drogę i własne zmagania, jedni takie, drudzy inne, a normalność – to bardzo względna rzecz.
Wielu z nas zdarza się wejść kiedyś w życiu w taki zakręt, w którym zaczyna zadawać sobie pytania nie uważane przez ogół społeczeństwa za normalne. Czuć się oszołomionym i zagubionym, mieć dziwne, dzikie, czasem ryzykowne pomysły. Jakby stało się na skraju czegoś, w co nie za bardzo ma się ochotę zaglądać, choć kusi.
Sam wiesz może, jak to jest, od nadmiaru refleksji popaść w zadumę, z której już tylko krok do dziwnej, niezgłębionej melancholii, z której niekiedy trudno się wygrzebać.
Czasem tego wszystkiego wydaje się po prostu za wiele. I wszystkie te punkty naraz zwalają się na Twoją biedną łepetynę.
A jednocześnie – cóż, Ty po prostu taki jesteś. Myślący. Wymagający. Niezwykły. Czy to źle? Czy puenta tego tekstu jest taka, że znów wszystko robisz nie tak i masz się zmienić?
Czy może to chodzi o to, żeby po prostu do samego siebie mieć szacunek i zrozumienie?
I powiedzieć sobie:
Dostała mi się akurat taka ścieżka, a nie inna, i może czasem bywa ona stroma, ale za to – o mamuniu jedyna!
Jakie stąd są widoki!
A Ty jak to widzisz? Odnajdujesz w tym siebie lub kogoś Ci bliskiego?
Jakie Twoim zdaniem są powody, dla których inteligencja może przeszkadzać w byciu szczęśliwym? A może to mit?
Tekst pochodzi z poprzedniej wersji bloga Witaj Słońce i pierwszy raz ukazał się w 2017 roku.