Była sobie joga. Powstała prawdopodobnie ponad cztery tysiące lat temu jako praktyczny system, mający na celu – krótko mówiąc – poznanie najgłębszej natury rzeczywistości. W okolicach początku naszej ery przyszedł pan zwany Patańdżali i spisał traktat o nazwie Jogasutry, porządkujący wiedzę o jodze w takim rozumieniu, jakie działa do dzisiaj. Warto zauważyć, że ten pan był mężczyzną. Za tamtych czasów nie było w ogóle mowy o tym, żeby kobiety mogły praktykować jogę.
Minęło kolejne dwa tysiące lat i oto joga na dobre zagościła w naszym zachodnim świecie. Dlaczego została w międzyczasie zdominowana przez kobiety, nie mam pojęcia. Jeszcze bardziej nie mam pojęcia, czemu wrzucono ją do worka z napisem “fitness”. (Edit 2022: stało się tak dlatego, że joga zdobywając popularność na Zachodzie w XX wieku, rzeczywiście została nieco podrasowana fitnessem – w starodawnych Indiach przede wszystkim chodziło o medytację.)
Ale ani jedno, ani drugie w ogóle nic nie szkodzi, bo jest to w dalszym ciągu ta sama joga, co zawsze.
Dla niektórych system ćwiczeń fizycznych, pomagających utrzymać ciało i umysł w zdrowiu.
Dla innych – sposób na empiryczne poznanie natury rzeczywistosci poprzez rozwój świadomości.
Każdy może wziąć z niej to, czego potrzebuje, bo tu nie jest tak, że bierzesz wszystko albo nic. Aczkolwiek można wziąć wszystko. Można też nie brać niczego.
Ostatnio mój znajomy Igor opowiadał na swoim blogu, jak odkrył jogowe zajęcia Body Art (tekst obecnie już niedostępny). Pomyślałam: Brawo! Szukajcie, a znajdziecie.
Ale pomyślałam też: Jakże głęboko jest obecnie ukryta wiedza o tym, że joga to też męska dziedzina. Trzeba się przegrzebywać przez jakieś damskie fitnessy, przez te tabuny podskakujących na aerobiku piersi (nie, żeby ktoś narzekał, co nie?) i pedałujących na rowerkach umięśnionych damskich nóg. Panowie, dlaczego oddaliście ten teren, skoro można się nim bez problemu podzielić?
Co joga daje kobietom, nawet w tym czysto fizycznym rozumieniu, to wiadomo. Spójrz na dowolną joginkę: gibkie, silne ciało, spokojny i zrównoważony umysł.
Ale co może dać mężczyźnie? Crossfit to to nie jest, boks też nie. Nie znajdziesz tam ostrej rywalizacji. Nie wyładujemy testosteronu. Nie można nikomu dać po gębie, nie ma żadnych rozgrywek ligowych. Wódki też się z joginami za bardzo nie napijesz, bo oni używkami się nie podniecają. Więc co może znaleźć facet na jodze?
Choć rywalizacja i dorównywanie bardziej zaawansowanym od siebie są tu wysoce niewskazane i prowadzić mogą głównie do tego, że zrobisz sobie krzywdę, to jest jedna osoba, z którą możesz się zmierzyć: Ty sam.
Na początku praktyki twoje ego zwykle dostaje siarczystego plaskacza od twojego ciała. No tak już jest, niezależnie od tego, ile wcześniej ćwiczyłeś różnych sportów. Nawet chyba im więcej, tym gorzej, bo przerośnięte mięśnie, wyrzeźbione na siłowni czy gdzie indziej, potrafią na jodze przeszkadzać.
Możesz mieć złudzenie, że kobietom idzie lepiej, a ty się błaźnisz przed nimi. (Może to tak odstrasza samców od jogi?) To prawda, że kobiety są bardziej elastyczne, ale mężczyźni mają silniejsze barki i plecy. Bez trudu nauczą się wszystkich pozycji wymagających siły, typu stanie na głowie, do których kobiety muszą latami się przygotowywać i hodować wątłe bicepsy. Przypomnij sobie poza tym, że na jodze NIE MA rywalizacji i porównywania. Te kobiety mają gdzieś, czy ta pozycja ci wyszła czy nie. To ty masz sobie poradzić z własną ambicją, frustracją i dumą. Deal with it!
Pewnego dnia okazuje się, że wszystko jest możliwe w swoim czasie. Nawet te najstraszniejsze asany wcale nie są aż takie trudne, a ty zaczynasz wykonywać je z przyjemnością. Daje to lepszego motywacyjnego kopa, niż miliard poradników rozwoju osobistego.
Mimo tego, zawsze znajdzie się jakaś kolejna granica, nawet jeśli będziesz praktykował przez dwadzieścia lat. Tam naprawdę jest co przekraczać.
Kojarzysz tych kolesi na siłce, którzy w ferworze robienia klatki ewidentnie zapominają o robieniu czegoś tam innego i w rezultacie wyglądają jak wybryk natury? Po jodze na pewno nie będziesz tak wyglądać. A tych, którzy tak zapamiętale trenują, że w końcu lądują na pogotowiu z zawałem serca, które nie jest w stanie uciągnąć tej góry mięśni? To też ci nie grozi.
Joga daje równowagę i to już od samego początku, bo to absolutna podstawa. Dobrze poprowadzona sesja angażuje wszystkie grupy mięśni, w tym te, o których nigdy byś nie pomyślał, że istnieją. Nie musisz się zresztą zastanawiać, czy ten a ten mięsień na pewno pracował. Po pierwsze, z pewnością i tak poczujesz to na następny dzień. 🙂 Po drugie, ciało jest całością, Ty jesteś całością, i dbasz o siebie też jako o całość.
Dlatego joga wzmacnia nie tylko mięśnie, ale reguluje też pracę wszystkich układów, jakie w ciele się znajdują. Holistycznie przywraca równowagę, a w efekcie wspaniale poprawia nastrój i dodaje sił. W zdrowym ciele zdrowy duch! Po dobrej sesji fruniesz dziesięć centymetrów nad chodnikiem.
Pamiętaj, że nie musisz iść na tę najbardziej znaną, statyczną jogę, gdzie przez połowę zajęć jest przygotowanie do świecy, a przez drugą jej robienie. Możesz wybrać bardzo dynamiczne zajęcia, na których dostaniesz soczysty wpierdol od samego siebie, szczególnie polecam ashtangę albo power jogę. Aczkolwiek na typowej hatha jodze też można solidnie dostać w kość.
Na zajęciach nawet do najprostszych asan dostajesz masę instrukcji typu “Przednie żebra do tylnych” (wbrew pozorom to bardzo prosty ruch) lub “Oddal barki od uszu”. Żeby samo to pomieścić w głowie i odpowiednio się ustawić, trzeba już się nieźle skoncentrować. A później jeszcze mamy wytrzymać w pozycji, która często jest bolesna i niewygodna, a czasami wygląda tak, jakbyś za moment miał stracić wszystkie zęby i złamać kręgosłup.
Joga uczy panowania nad sobą. Im więcej skupienia, tym lepsze efekty. Wszystko, co w jodze się dzieje, wymaga precyzji, a ta z kolei zależy od uważności. Tak samo jak o ciało, tak i o umysł i duszę joga dba całościowo. Umysł nic nie musi robić. Zamiast zastanawiać się, gdzie tu sobie można jeszcze wyznaczyć jakiś cel, co jeszcze robisz nie tak, po prostu praktykujesz i to wszystko dzieje się samo.
Czyli wszystkiego stopniowo się uczysz i podwyższasz sobie poziom trudności, a w międzyczasie zostajesz wyluzowanym kwiatem na tafli jeziora.
Ponieważ zostajesz też mistrzem oddychania, potrafisz się dużo łatwiej uspokoić w trudnej chwili, a później już nawet nie chce ci się tak wszystkim denerwować, jak wcześniej. Nabierasz zaufania do samego siebie, uczysz się akceptacji tego, czego nie możesz zmienić, poznajesz, co to prawdziwa równowaga. Jogowy spokój przenosi się na całą resztę życia.
Podczas szaleńczych wygibasów na macie jesteś praktycznie przez półtorej godziny z samym sobą. Z nikim nie gadasz, o niczym nie myślisz. To taki medytacyjny stan, który o dziwo, wydaje się bardzo naturalny.
To bardzo wiele czasu, który spędzasz we własnym towarzystwie. Nic dziwnego, że można siebie wtedy dobrze poznać.
Doskonale poznajesz swoje ciało – lepiej niż kiedykolwiek. Nie mówię już o tym, że dowiadujesz się, że pełne rozruszanie go potrwa dłużej, niż myślałeś. Ale zyskujesz też świadomość ciała. Zaczynasz być z nim w kontakcie. Ciało bezustannie do nas mówi, tylko, że nie słyszymy, co. W tej wewnętrznej ciszy wszystko słychać o wiele lepiej.
Poznajesz też swoją duszę, i odsuńmy tu na bok mitologię, mówię o tym, co pozostaje, kiedy odjąć ciało i umysł; o czystej świadomości. Właściwie to może być pierwszy raz od czasów dzieciństwa, kiedy stajemy twarzą w twarz ze swoją nieporuszoną świadomością. Ona jest jak jezioro, po którym pływają różne myśli, mącąc wodę. Kiedy woda na tym jeziorze staje się zupełnie klarowna, patrzysz w nie i widzisz w nim własne odbicie. Prawdziwego siebie.
Jestem pewna, że wygląda inaczej, niż pokazujesz światu. Mam rację? W sumie nie wiem, czy ją mam 🙂 Ale o tym przekonać się możemy tylko, jeżeli to sprawdzimy.
Rozwinięty duchowo i emocjonalnie mężczyzna o silnym, pięknym ciele. Oh, wait… czy to nie o takich facetach marzą kobiety?
Nawet, jeśli w międzyczasie dzięki praktyce twoje poczucie własnej wartości podniesie się do tego stopnia, że nie będziesz już miał potrzeby udowadniać jej sobie na drodze ciągłych podbojów – to przecież pozostaje jeszcze ta jedna, wybrana kobieta, którą też trzeba do siebie przyciągnąć i przy sobie zatrzymać.
Jeśli nie możesz poznać żadnej dziewczyny, z którą miałbyś ochotę konwersować dłużej niż przez jedną noc, to albo szukasz jej w nieodpowiednim miejscu, albo po prostu może to ona nie chce konwersować z Tobą. Wszak nie od dziś wiadomo, że żeby poznać osobę o wymarzonych cechach, najlepiej zacząć od wyhodowania ich w sobie. Aby poznać człowieka otwartego, świadomego i szczęśliwego, samemu trzeba takim się stać.
Jednocześnie banalnie proste i cholernie skomplikowane, czyż nie? Ale wszystko da się zrobić. Szczególnie, jeśli praktykuje się jogę. Nie chcę nic mówić, ale faceci praktykujący jogę prędzej czy później stają się baardzo atrakcyjni. Czy to te ich perfekcyjne ciała, czy ten promieniujący z nich wewnętrzny spokój i radość? Nie wiadomo.
Namaste!
Tekst pochodzi z poprzedniej wersji bloga Witaj Słońce i pierwszy raz ukazał się w 2015 roku.