Gdzie warto w Polsce wybrać się na festiwal psychedelic trance? Moją uwagę przykuł odbywający się nad morzem Dharma Festival. Nigdy dotąd nie byłam na naszym wybrzeżu tak daleko na wschód. Lokalizacja tegorocznej Dharmy to Piaski koło Krynicy Morskiej, ostatnia miejscowość przed granicą z Rosją. W praktyce jest to miejsce, gdzie nie ma nic – nawet letników w środku sezonu. Ani zasięgu w telefonie.
Jestem pełna podziwu dla transowej braci, że potrafią znaleźć sobie tak odludne i odległe od cywilizacji miejsca, by wybudować tam na kilka dni miasteczko, w którym wydarzą się czary, a później cały ten majdan zawinie się i nic po nim nie pozostanie. Nic poza wspomnieniami, poza resztkami szałasu skleconego w lesie, poza śladami na trawie po polu namiotowym, poza delikatnym kawałkiem kolorowej tkaniny, okręconej wokół pnia drzewa, świadczącej o tym, że tu miało miejsce coś niezwykłego.
Przyjechaliśmy w czwartek, który właściwie był zerowym dniem festiwalu, przeznaczonym na rozpoznanie terenu, przywitanie z morzem, znalezienie dobrego miejsca pod namiot i wstępne integracyjne piwko w oczekiwaniu na właściwą część imprezy. Rzeczywiście duża część hipisów dojechała dopiero w piątek i sobotę. Czwartkowi dziękuję natomiast za wyborną muzykę na wielofunkcyjnej tej nocy scenie zwanej Alternative Stage, która później (przeważnie) pełniła rolę chilloutu.
W piątek na moich oczach impreza rozkwitła w najpiękniejszy sposób. Las uwodził soczystą zielenią i zapraszał, by poczuć się jego częścią. Meduzy znaczące drogę na main stage po zmierzchu nabrały tajemniczości i wabiły podróżników, jasne eteryczne plamy na tle ciemności. Obrazy w galerii falowały i oddychały wraz z wiatrem. Ludzie, ubrani, ozdobieni i pomalowani na niezliczone sposoby, stanowiący jedną wielką esencję wolności i kreatywności, wspólnie wirowali po plaży, podobni do barwnych egzotycznych ptaków, a może kwiatów? Wymiana uśmiechów, spontaniczne przytulenia. Setki istnień wyrażające siebie w unikalny, sobie wybrany sposób, doświadczające jedności. To miejsce, w którym mogę na swój sposób odnaleźć swój dom, w którym spotykam ludzi nadających ze mną na jednej fali. Gdzie każdy zna ten najprawdziwszy sekret: że rzeczy nie są takie, jakie się wydają, a tu i teraz jest wszystkim.
Sobotę będę wspominać ze względu na przepiękny, bajkowy zachód słońca na plaży. Pomysł ustawienia sceny głównej na plaży był naprawdę mega! To nic, że czasami trochę lało albo wiało. Dla osób takich, jak ja, które nie mają na co dzień morza w zasięgu ręki, każda chwila spędzona nad jego brzegiem jest cudowna; tym bardziej, jeśli akurat wyjdzie słońce i opromieni roztańczony tłum, a jeśli dodamy do tego genialną muzykę, to otrzymujemy zestaw idealny. Ba! Ja nawet wykąpałam się w tym morzu w sobotni poranek. Wbiegłam do niego bez zastanowienia i zanim się zorientowałam, woda nie była już taka lodowata, była rześka i pobudzająca. Było to przepiękne doświadczenie, rytualne oczyszczenie po wydarzeniach poprzedniej nocy; biegałam pośród fal śmiejąc się w głos i zanurzając się w wodzie aż po szyję, a po wyjściu czułam się doładowana piękną energią z natury i doskonałym humorem.
W niedzielę każdy był już trochę wymiętoszony, natomiast ja porządnie się wyspałam i spędziłam ten dzień na samotnych wędrówkach i rozmowach z napotkanymi ludźmi. Tu pograłam na djembe, tu napiłam się kawki, tam spędziłam godzinkę na wspólnej, pełnej ciepła medytacji w towarzystwie nieznajomego. Posłuchałam na plaży Shakty i E-Mantry, potańczyłam, połaziłam i pooglądałam, jak festiwal powoli się zwija, a tętniący intensywnym życiem teren znów staje się zwykłym lasem na wydmach i ośrodkiem wypoczynkowym gdzieś na zapomnianym końcu świata.
Szkoda było opuszczać to miejsce, ale to nie koniec. Przecież ta impreza na dobre nigdy się nie kończy. Ona jest jak życie 🙂 Pojawia się i znika w różnych miejscach, czasach i formach, ale jej sedno zostaje wciąż to samo, upajająco autentyczne i niezmienne.
Od strony organizacyjnej mam kilka delikatnych uwag 😉 Podkreślając, że nie mam tu na celu czepiania się, oraz że ogólnie nic nie zepsuło mojej przedniej zabawy, pragnę nadmienić, iż:
Mimo to dziękuję ekipie organizatorów Dharma Festival za zrobienie tego wszystkiego dla nas i do zobaczenia!
Turkusowy Domek i Trippy Tipi, w którym panował najlepszy klimat, a nierzadko leciała też najlepsza muzyka. Zarówno to miejsce, jak i osoby je prowadzące po prostu skradły moje serce. Zawsze można było tam przyjść odpocząć, napić się pysznej kawy (na moim latte było napisane KOCHAJ! – zamierzam stosować się do tej rady!), zjeść jakieś nieoczekiwane danie w rodzaju surowego daktylowo-bananowego brownie lub kosmicznego ciastka, pograć na bębnach w towarzystwie, zamienić kilka słów z nieznajomymi dobrymi duszami albo zwyczajnie poleżeć w przytulnym tipi przy ognisku i nabrać sił.
Koncert SPACEBOY w piątkowy wieczór! To jedno z tych wydarzeń, które zapamiętam do końca życia. Mało! Ja dalej nie mogę uwierzyć w to, co ujrzały moje oczy. Magiczne, iskrzące, mieniące się wszystkimi barwami tęczy widowisko, wspaniali ludzie dzielący się sobą z każdym, kto chce patrzeć i słuchać. Nasze wewnętrzne dzieci pragną wciąż wychodzić na zewnątrz i bawić się, marzyć, śnić, podróżować po krainie baśni i biec za głosem serca, które maluje najlepsze opowieści, któremu wciąż znana jest dziecięca radość życia, otwartość i szczera, spontaniczna, bezinteresowna miłość. Wystarczy im na to pozwolić, a świat odpowie i wszystko zacznie układać się w najlepszy sposób. Tego wieczoru chyba wszyscy obecni na sali uwierzyli w czary 🙂 Dzięki, Spaceboy. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy!
Cudowne miejsce. Main na plaży. Pokręcone ścieżki nadmorskiego lasu. Piasek z wydm, trawy i inne igliwie, w których się wytarzałam. Leśne wizualizacje na chillu. Wielkie ilości baniek mydlanych, których było wszędzie pełno i ogólnie każdy, kto chciał, mógł je puszczać dzięki dostępnym tu i ówdzie zestawom. Upajałam się tymi bańkami, tańczyłam wśród nich bez końca 🙂 To te wszystkie niezliczone drobne szczególiki czynią te klimaty tak niepowtarzalnymi. To ludzie tworzą atmosferę, a ci ludzie naprawdę potrafią ją stworzyć.
Sam pomysł pojechania w to miejsce w zupełnie nieznanym towarzystwie (dziękuję ogromnie jeszcze raz!). Nie do wiary, jak takie wyjazdy sprzyjają nawiązywaniu znajomości. Była to dla mnie lekcja otwartości i zaufania, ale też spojrzenie na innych jak w lustro, wymiana doświadczeń, miejsce na opowiedzenie sobie swoich historii i zadanie sobie pytania: Po co jesteśmy na tej imprezie i na tym świecie? Jako, że magów i filozofów na festiwalach psytrance nie brakuje, również rozmów na pokrewne tematy było pod dostatkiem. Doskonałe środowisko, by się bezpiecznie zgubić i odnaleźć, by sobie popłakać, a później wybuchnąć szczerym śmiechem. By zająć się określaniem siebie na nowo i po latach siedzenia w skorupie wyjść z niej na poszukiwanie nowego i na spotkanie przeznaczeniu. Można było przeżyć ten festiwal na milion sposobów, ale moje subiektywne doświadczenie było po prostu nieziemskie.
Przede mną kolejne etapy mojej podróży, która coraz bardziej zaskakuje i zadziwia mnie samą. Dokąd mnie zabierzesz, życie? Poprowadź mnie! Przetańczmy tę noc aż do świtu i ten dzień aż do zmierzchu.
Do zobaczenia w innym lesie, na innej łące, już niedługo. Bądź tam ze mną. Czekam na to 🙂
Tekst pochodzi z poprzedniej wersji strony Witaj Słońce i pierwszy raz ukazał się w 2016 roku. Miło to wspominam 🙂