Jak kochać siebie? Takie oto zadajemy sobie pytanie, wiedząc już, że kochanie siebie jest podstawą, aby tą miłością móc dzielić się z innymi ludźmi. Coś nam świta, że trzeba stać przed lustrem i mówić “kocham cię”, ale to jakoś nie chce działać.
Nic dziwnego. Czy uwierzyłabyś osobie, która mówi ci, że cię kocha, a potem na co dzień robi coś zaprzeczającego tym słowom?
Miłość do siebie buduje się tak samo, jak miłość do kogoś – jest to droga otwierania się na siebie i stawania po swojej stronie. Jednak wiele błędów, które popełniamy wynika po prostu z nieświadomości. Chcesz zobaczyć, gdzie być może stoisz sobie na drodze do pełnej radości relacji z samym sobą?
Twoja mroczna strona. “Wewnętrzne demony”. Wbudowany defekt, przez który “coś w ciebie wstępuje”. Brzmi znajomo?
Im bardziej starasz się ukryć “to coś” przed światem, tym bardziej to wyłazi i niszczy, precyzyjnie biorąc na celownik tych, których kochasz, i to, na czym Ci zależy. Czasem tego stanu (i siebie) nienawidzisz, czasem myślisz, że po prostu tak już masz i jakoś będziesz musiał się z tym przemęczyć przez resztę życia.
Jednak możesz się wyluzować, bo po pierwsze nie jesteś sam, każdy z nas ma takie dylko w sobie. Wynika to z naszej kultury, która w taki sposób nas wychowuje, byśmy części siebie odszczepiali i odpychali. Jedni posłusznie upychają je tak głęboko, że w ogóle tracą kontakt ze sobą. Inni, moim zdaniem silniejsi, nie dadzą się złamać, ale będą żyć w wewnętrznym rozdarciu.
Po drugie, możesz się uwolnić od tej męki (zmieniło to całe moje życie!) i o dziwo robi się to poprzez połączenie, a nie pozbywanie się. Integracja cienia i dostrzeżenie w niej niekochanej części siebie, przeobrażenie tej destrukcyjnej siły w sprzymierzeńca, to najpiękniejsze, co możesz sobie dać. Wyraz największej miłości.
I na odwrót – nieważne jak byś się nie wysilał na rozwój wewnętrzny, jeśli nadal będziesz żyć z wizją tego mroku jako czegoś niechcianego, co “przychodzi”, i co ewentualnie możesz zaakceptować, to nigdy ta twoja miłość nie będzie pełna, bo zawsze ten najintymniejszy kawałek ciebie będzie tak naprawdę nieznany. Logiczne?
Przez to, że nie lubisz swoich emocji i nie chcesz się z nimi spotykać, w ich obliczu czujesz się bezradna i przytłoczona pędzącą lawiną, lub też w ogóle ich nie rozumiesz. Walcząc i odpychając to, czego nie chcesz czuć, tracisz masę energii i są dni, kiedy czujesz się bezsilnie, wręcz depresyjnie.
Na dodatek zrzucasz odpowiedzialność za swoje przykre stany na innych: bo ci się od nich udziela, albo oni zwalają na ciebie swoje problemy, albo sami są nieprzepracowani… albo (super słowo) TOKSYCZNI. No i oczywiście Cię krzywdzą.
Tymczasem w przyjęciu i właściwym odczytaniu emocji tkwi klucz do ułożenia sobie wszystkiego. One dokładnie Ci powiedzą, czego potrzebujesz, poprowadzą cię taką drogą, na której zostaną tylko życzliwe Ci osoby i wewnętrzna zgoda, a ilekroć oddalisz się od tej drogi, od razu będziesz o tym wiedziała.
Moim zdaniem emocjami trzeba zająć się w pierwszej kolejności, bo nie ma świadomości tam, gdzie jest wypieranie, a gdzie nie ma świadomości, tam nie ma miłości, tylko kolejne uwikłania i uzależnienia. Poza tym po latach traktowania emocji po macoszemu, ponowne rozpoznanie i zrozumienie ich zajmuje trochę czasu.
Dlatego pobierz sobie szybkie ćwiczenie, które pozwoli Ci zobaczyć, czy jesteś w dobrym kontakcie ze swoimi emocjami.
Masz jakiś swój ideał siebie, typu “ja za dziesięć lat, kiedy będę już pewniejsza siebie, bardziej zaradna, śmiała, niezależna i świadoma”? Widzisz tę lepszą wersję siebie, jak triumfalnie kroczy chodnikiem, bo wygrała w życie, i do tego nareszcie usłyszała od rodziców “jestem z ciebie zadowolony, dobra robota”?
A w tym czasie aktualna wersja ciebie myśli: nie jestem wystarczająco dobra. To jest we mnie do zmiany, tamto. Chyba wszystko. Cała jestem nieudana i trzeba mnie naprawić.
Ten program poczucia winy z powodu bycia sobą niesiemy już od dzieciństwa, gładko i bezwiednie podając go dalej. “Ty, córcia, jesteś dobra dziewczynka, tylko gdybyś tak mniej się emocjonowała”… Córcia całe życie walczy, ale wersja mniej emocjonująca się jednak nigdy nie nadchodzi. Puszcza dopiero, kiedy zdaje sobie sprawę, że jej emocje są jej darem, i uczy się z nich korzystać.
Poświęć sekundę na zastanowienie się, co takiego u Ciebie zawsze było “nie takie, jak powinno”. Jednak tym razem spójrz na tego gościa w lustrze, jakbyś chciał go zrozumieć. Kiedy kogoś kochasz, chcesz przede wszystkim go poznać. Poświęcić mu uwagę i sprawić, żeby bezpiecznie mógł się wyrazić taki, jaki jest. I może się okazać, że już jest tą “najlepszą wersją”, zawsze był.
Każda cecha występuje u nas w pozytywie i negatywie. Dowiedz się, jak używać Twoich cech w pozytywie. To przepiękne uczucie pełne miłości, kiedy nie musisz się zmieniać, żeby móc siebie realizować.
Twoja prawdziwa natura wykracza poza Twoje cechy charakteru. Tam nie ma nic do naprawiania. Tam jest cały kosmos do poznawania.
Co opowiadasz sobie na własny temat i na temat świata? Żeby się dowiedzieć, wystarczy, że rozejrzysz się, co masz wokół siebie. Twoje otoczenie bezbłędnie serwuje ci to, w co wierzysz. Są tam różne ciekawe programy: “Życie jest ciężkie”, “Faceci to świnie”, “Na nikogo nie mogę liczyć”, albo “Do niczego w życiu nie dojdę”, albo “Nie można brać mnie serio”.
Ponieważ nasze umysły są tak zrobione, żeby za wszelką cenę potwierdzać nam słuszność naszych poglądów, w iście magiczny sposób wokół nas manifestują się same potwierdzenia tych przekonań. Jednak ponieważ nie wiemy, że to właśnie tak działa, wierzymy temu, co widzimy i tylko potwierdzamy sobie, że mamy rację. Koło się zamyka, a nasz świat krystalizuje się w tych ramach, które sami nieświadomie mu nadajemy. Wydaje się, że tak już zostanie na zawsze.
Będąc świadomym tego, że zawsze dostajesz to o co prosisz, i że w każdej chwili możesz wybrać na nowo, przejmujesz odpowiedzialność za własną kreację. Jaką rzeczywistość chcesz stworzyć dla istoty tak wyjątkowej i godnej miłości, jak Ty?
Już od dziś zacznij przyglądać się swoim myślom na własny temat. Skąd je masz? Czy sam je wybrałeś? Które Cię wspierają? A które przeciwnie? Wystarczy je zauważać i być w tym uczciwym. Ta subtelna zmiana, jaką daje pojawienie się świadomego i czujnego obserwatora, zupełnie zmienia reguły gry.
“Ja wam jeszcze pokażę” myślisz sobie, i umieszczasz poprzeczkę tak wysoko, że aby do niej doskoczyć, musiałbyś chyba założyć rakietowe buty. Świat mediów jest wypełniony historiami o ludziach, którzy wyszli z domu i zmienili swoje życie w tydzień. Nikt nie wspomina, ile czasu zajęło im podchodzenie do tej próby, zanim wyszli z domu. Ile czasu spędzili na nauce, projektowaniu, ośmielaniu sie, ile wcześniej było błędów i porażek, ile nocy przegapionych w sufit, w poczuciu zwątpienia.
Łatwo poczuć się nieudacznikiem, kiedy nie spełniasz swoich własnych oczekiwań. Do tego to uczucie, że oto wszyscy patrzą i jeśli nie uda ci się za pierwszym razem, to będzie wstyd na cały świat, a co gorsza wstyd przed najbliższymi. A co, jak ci się noga omsknie i w ogóle skręcisz sobie kark? To już lepiej w ogóle nie podskakiwać. W tym sparaliżowaniu czujesz się jednak rozczarowany sobą. Masz taką spinę, że co byś nie zrobił – będzie jakieś kalekie i będzie tylko dowodem, że ci nie idzie… Kojarzysz ten stan?
Kiedy dziecko uczy się chodzić, za swoje pierwsze kroczki, nawet zakończone bachnięciem na tyłek, nie jest krytykowane ani wyśmiewane. Czuje się kochane i wspierane, kiedy może rozwijać się i uczyć we własnym tempie, kiedy ma przestrzeń na błędy, za które nie jest oceniane.
Czy ty też nie poczułbyś się bardziej kochany i wspierany, gdybyś zwyczajnie odjebał się od siebie? Powiedz wewnętrznemu krytykowi, że może cię cmoknąć. Pozwól sobie w końcu pobawić się możliwościami, zobacz jak fascynującym doświadczeniem jest droga sama w sobie. Jak pięknie sobie podarować taki wiatr w żagle 🙂
Każdy z nas ma coś, czego robienie wyjątkowo go bawi. W czym odnajdujemy przyjemność. Robiąc to, czujemy się pełni energii i dobrego humoru jak dzieci. Niektóre z tych rzeczy polegają na tym, że doświadczamy, “bierzemy”. Inne na tym, że tworzymy, wyrażamy siebie, “dajemy”. Z reguły każdy z nas ma trochę takich i takich. Rzecz w tym, żeby w ogóle je robić.
“Chciałabym to zrobić, ale wcześniej 8h pracy, pranie i sprzątanie, zabawa z dziećmi, wyjście na jogę, piwo przy kompie… a, chrzanić to, idę spać”.
Ten aspekt naszego “ja”, który jest naturalnie podłączony do rytmu kosmosu, który przez cały czas sam z siebie wie, jak tworzyć i doświadczać, jest zupełnie przykryty przez “muszę, powinienem, nakazuję sobie”. Są tam lęki i programy w rodzaju “Nie mogę podążać za własną melodią, bo stracę dach nad głową i w ogóle umrę z głodu, ja i moja rodzina”. Jednak pod spodem jest taki rozżalony kawałek ciebie, który krzyczy: “Gdzie jest moje życie??” (tutaj fajnie o tym też pisałam).
I bądź łaskaw nie nazywać tego miłością, jeśli wtedy odpowiadasz sobie: “W dupie. Będziesz tyrał ile wlezie, a na końcu umrzesz. A teraz zamknij pysk i do roboty”.
Nie musisz widzieć całej drogi. Czasem widzisz tylko malutki kawałek. Jednak to od tego, czy pozwalasz sobie na choćby ten pierwszy krok, zależy, czy czujesz się ważny i kochany. Dla samego siebie.
Ponieważ temat kochania siebie i odpuszczenia zmagania z samym sobą jest czymś, o czym od dawna najchętniej u mnie czytacie, postanowiłam, że mój blog, podobnie jak ja, też będzie ewoluował. Będzie to od tej pory mój temat numer jeden, któremu od różnych stron będziemy się przyglądać i podczas tej wspólnej podróży uczyć się nowych rzeczy o sobie samych.
Co możesz zatem zrobić, żeby bardziej zagłębić się w ten temat:
Do zobaczenia! 🙂