Pierwsza książka Marty Dymek, autorki popularnego wegańskiego bloga Jadłonomia, pojawiła się w sklepach akurat na Gwiazdkę, co z marszu zapewniło jej miejsce pod choinkami wszystkich wegetarian. I nie tylko. Jako, że lubię sama wybierać sobie prezenty gwiazdkowe i moje listy do Mikołaja są bardzo precyzyjne, od razu wiedziałam o co poprosić. W końcu jak mogłabym sobie odmówić tej przyjemności? Blog Jadłonomii jest jednym z moich głównych źródeł inspiracji na codzienne obiady.
Jeśli jesteś wege, to wiadomo od razu, że i tak to kupisz. Wystarczy, że zajrzysz do środka i zobaczysz, ile tam jest różnorodności, jakie ekstra patenty, a do tego jak pięknie jest wydana ta nielichych rozmiarów księga. Po powrocie z Wigilii leżeliśmy z Wojną na łóżku i z uwagą oglądaliśmy ją strona po stronie niczym jakiś album fotograficzny. Solidna twarda okładka na pewno zniesie niejedną kuchenną potyczkę, a same potrawy – no właśnie dlatego nie opisałam tej książki od razu, by móc teraz potwierdzić, że już kilka z nich przetestowałam i naprawdę są tak smaczne, jak wyglądają na zdjęciach.
Jeśli jednak tak jak ja jadasz czasem mięso, to mógłbyś powiedzieć, że na nic ci takie przepisy i poprosisz raczej o takie, gdzie jakiś wielki kotlet gra główną rolę. A ja na to, że jest kilka powodów, dla których ta książka może ci się przydać.
Przede wszystkim codzienne jedzenie mięsa to nuda w porównaniu z feerią smaków, jaka czeka w kuchni roślinnej. Mięso zawsze smakuje jak mięso; warzywo każde smakuje inaczej.
Wiem, że tradycjonaliści i tak w to nie wejdą, ale jeśli tylko drzemie w tobie odkrywca, który choć trochę lubi pichcić, to po przerobieniu kilku z tych przepisów nie będzie już raczej miał ochoty na kolejne taśmowe produkcje. Będzie wolał sprawdzić, co jeszcze można wyczarować z tych nieznanych rodzajów orzechów, na ile sposobów można przyrządzić te liście i jakie zaskakujące smaki można uzyskać używając tych wszystkich nieznanych bulw, kasz i przypraw. Gotowanie może zamienić się z rutynowego siedzenia w garach w innowacyjny eksperyment kulinarny, a twoja kuchnia z miejsca codziennej kaźni stanie się fascynującym laboratorium.
Muszę przyznać, że choć gotuję od ponad dziesięciu lat i bez problemu ogarniam kuchnię bez posługiwania się cały czas gotowymi przepisami i podglądania filmów z instrukcjami, to w kuchni wegetariańskiej jest tyle sztuczek, tyle nietypowych acz banalnie prostych rozwiązań, i w końcu tyle składników widzianych przeze mnie pierwszy raz na oczy, że przyrządzanie tych potraw to jak uczenie się gotowania na nowo.
A i jak się okazuje wcale nie jest trudno dostać te składniki w sklepach, nawet w zwykłych marketach, gdyż taki sposób gotowania staje się coraz bardziej popularny. To taki promyk nadziei dla naszego wyhodowanego na schabowych społeczeństwa. Może stajemy się coraz bardziej otwarci na nowości?
W trakcie tych wszystkich eksperymentów nie da się nie dostrzec, że jedzenie większej ilości roślin odmula i dodaje lekkości. Nie ma tego uczucia obezwładniającej mięsnej ciężkości w żołądku, które mylnie bierzemy za oznakę najedzenia. Tak naprawdę ta pełność to raczej dowód obżarstwa i wykorzystania swojego ciała w charakterze worka na śmieci, do którego wrzucasz ile się zmieści. Oczywiście wegeżarciem też można się najeść. Tyle, że od stołu nie odpływasz niczym dobrze spasiony wieloryb, a odchodzisz ożywiony i pełen energii.
Jeśli jeszcze chodzą po świecie takie osoby, które sądzą, że kuchnia wege to wyłącznie naleśniki ze szpinakiem i ryż z warzywami, to najwyższy czas zweryfikować ten pogląd. Może na początek próbując pasztetu z soczewicy z ogórkami kiszonymi, buraczanego hummusu lub placków porowych z kuminem i chili w pysznym cieście z siemieniem lnianym? Ja poproszę o dokładkę.
Tutaj znajdziesz tę książkę w najniższej cenie.
Polecam!
Ta książka jest na mojej wishliście :) choć nie jestem bogiem gotowania to chętnie spróbuję takich nowości, tym bardziej, że od dawna mnie ciągnie do wege
Mam ją! Kiedyś koleżanka ugościła mnie kilkoma potrawami zainspirowanymi Jadłonomią (kawior z bakłażana, pasztet z soczewicy)… i już wiedziałam, że przepadłam. Wypróbowuję przepisy i mimo że uwielbiam mięso, to zauważyłam, że jem go coraz mniej. Bo trzeba wypróbować jakąś pastę, pieczonego buraka, spaghetti laputity ;) tyle możliwości! Kuchnia nabrała zupełnie innego wymiaru, nie ma co ograniczać się tylko do mięsa. Ostatnio kupiłam jarmuż i byłam zachwycona jak smacznie można go wykorzystać. A książka ma jeszcze jedną zaletę – bosko wygląda na półce! :)
Jestem mięsożercą, ale słyszałam świetne opinie na temat tej książki. Kupię.