Kiedyś już pisałam, ale nic nie stoi na przeszkodzie bym powtórzyła, na czym polega moja praca. Prowadzimy z moim Wojną firmę pośredniczącą w organizacji konferencji i szkoleń – coś jak biuro podróży, tyle, że w świecie konferencji. Sami nikogo nie szkolimy, ba, ja dostaję wysypki, kiedy mam być przez parę godzin hostessą na jednym z naszych wydarzeń. Sporo natomiast jeździmy i pilnujemy, by wszystko od strony organizacyjnej było jak należy. I tak się złożyło, że w ubiegłym tygodniu doglądaliśmy dwóch imprez na dwóch końcach Polski.
Kiedy mówię ludziom, że jeżdżę po hotelach w całej Polsce, każdy sobie wyobraża od razu, że jest to nieziemska frajda i okazja do zwiedzania kraju i byczenia się w SPA. Chciałabym! W praktyce bywa to raczej okazją do siedzenia w hotelu i trzymania ręki na pulsie praktycznie 24 godziny na dobę.
Zgodnie z prawem Murphy’ego, wraz z psykiem otwieranego choćby o godzinie 22giej piwka szansa, że w hotelu wydarzy się jakiś kataklizm, sala bankietowa stanie w płomieniach, DJ wraz z nagłośnieniem wyleci w powietrze, a zamiast zamówionych dań przypadkowo podane zostaną pomyje i pleśń, wzrasta do nieskończności.
Oczywiście niektóre nasze realizacje są boskie, idą jak po maśle i naprawdę przypominają raczej wycieczkę krajoznawczą, ale niestety może się też zdarzyć, że wszystko, co zobaczę na danym wyjeździe, to widok z okna. A i to zawsze coś. Wyobraź sobie, że jedziesz gdzieś 500 kilometrów po to, by oglądać drogę krajową.
A Wy wyjeżdżacie służbowo? Czy tylko turystycznie? Co w ogóle sądzicie o pracy w terenie – zbędne zawracanie głowy, czy fajna przygoda i okazja do wyrwania z codziennej rutyny?
Dajze mi Pani spokój! Z organizacji to ja mam ze sobą dwie integracyjne imprezy instytutowe. Do dziś mam nerwy na wspomnienie tych “przyjemności”. Nigdy więcej.
A na taki kij tez czekam. W międzyczasie zaczęłam kupować więcej jedzenia na raz, to może mi się ręce od noszenia siat wydłużają.
Swojski bałagan <3 A Twoja praca mi się jednak podoba, lepsze to niż siedzenie cały czas za biurkiem, nawet kosztem działania prawa Murphiego :)
Ale piękne zdjęcia! Taka praca to skarb ;-) Oczywiście jest to duża odpowiedzialność, wymaga niesamowitej organizacji, ale zawsze do tego porównuję pracę księgowej, która przez 8 czy 10 godzin klepie liczby w Excelu…
Jak dobrze pójdzie to znów zacznę zwiedzać służbowo. Can’t wait!
Albo mi się wydaje, albo jesteście do siebie bardzo podobni, przynajmniej na tym ostatnim, genialnym z resztą, zdjęciu :)
Nie Ty pierwsza tak uważasz! Ja tego nie widzę, ale słyszałam, że pary spędzające dużo czasu ze sobą upodabniają się do siebie. Może nas to spotkało:)
Dzień przed własnym ślubem byliśmy z naszymi świadkami dopełnić ostatnich formalności. Było nas więc czworo – ja, ówcześnie jeszcze narzeczony, moja siostra i jego brat. Czekamy, wchodzi ksiądz, patrzy na mnie i mojego Adama i wypala jak z karabinu:
– A Państwo świadkowie to rodzeństwo? Tacy podobni!
– Eeeee… To my jutro bierzemy ten ślub.
– Serio? Myślałem, że jesteście rodziną!
Zostaliśmy, ale dzień później;) chyba coś w tym jest, że się pary upodabniają!:)
Wygląda na to, że tak :)
Idąc tym tropem zapuściłem brodę, jakoś da się nas odróżnić :)
Piękne te widoki.:) Też czekam na kijek selfie do lustrzanek, choć ciężko mi sobie to wyobrazić! :D Nigdy nie byłam w “podróży służbowej”, ale często “pracuję” na wakacjach, żeby sobie trochę do nich dorobić. Tyle, że to dla mnie sama przyjemność, więc nie wiem czy się liczy.:)
Świetne zdjęcia. Dobrze,że jednak czasem udaje Ci się wyrwać i zobaczyć okolicę :))
Odżywiać się zdrowo w hotelach? No way. :)
A statyw, taki monopod? Toż to przecież kij do lustrzanek w wersji pro :)
U mnie po prawie 10 latach pracy w biurze, praca w terenie byłaby bardzo miłą odmianą, chociaż też na pewno dużym wyzwaniem:)
Zapraszam Cię do siebie, gdzie czeka na Ciebie nominacja do Liebster Blog Award. Wiem, że trochę się spóźniłam, bo odpowiadałaś już u siebie na pytania w ramach tej zabawy, ale ponieważ bardzo lubię Twojego bloga nie mogło go zabraknąć wśród nominowanych. Będzie mi miło, jeśli zajrzysz :)
Widoki przepiękne, ale takie właśnie są Mazury. Ta miejscówka wydaje się idealna na weekendowy wypoczynek z psiakiem. Wyszalałby się tam za wszystkie czasy. :)
Nie zdarzają mi się tak urokliwe wyjazdy służbowe, acz w tym roku wyjątkowo wysłano mnie do Gdańska, więc po targach korzystałam z uroków całego Trójmiasta. Turystycznie na razie niespecjalnie podróżuję, ale niech tylko przyjdzie urlop! :)
PS: Marina jest chyba pod samiuśkim Olsztynem, prawda? Więc to raczej może być Warmia, a nie Mazury! (Bo kto raz pomieszkał w Olsztynie, wie, że Olsztyn i okolica nie na Mazurach leży;)
Marina reklamuje się jako “hotel w sercu Mazur”, ale Google mówią, że jezioro Wulpińskie to rzeczywiście Warmia. Ja się już pogubiłam, ale możliwe, że masz rację :) A Trójmiasto jest bardzo fajne, też czasem bywam, służbowo i nie tylko :)
Zerknęłam w neta i faktycznie – niby piszą też, że w sercu Warmii i Mazur, ale operują też samymi Mazurami. Widocznie właściciel obiektu jest przyjezdny. Albo jego dział marketingu ;)
Gietrzwałd leży na Warmii choć blisko granicy z Mazurami. Warmia to historycznie ziemie, które należały do biskupstwa warmińskiego wszystko co do biskupstwa nie należało w Prusach stało się Mazurami. Dlatego Mazury to tereny wokół wielkich jezior i dalej na wschód ale również na południe i zachód za Olsztynem. Mazury nigdy nie były sensu stricto osobną kraina historyczną. Określenie “hotel w sercu Mazur” jest tylko marketingowym zabiegiem. Mazury kojarzą się z przyrodą i ciszą. Warmia chyba z niczym.